To
był wtorek, a może nawet środa. Po długiem i bardzo
„niebezpiecznym” nocnym pokonywaniu Kopy i Małołączniaka,
przemarszu przez czerwone wierchy i powrocie do zakopanego dominowała
radość i uczucie spełnienia. Sukcesy mają o do siebie, że trzeba
je czasem uczcić w jakiś głupi ale radosny sposób! No to kebab,
wiem, że to są śmieci, ale smaczne :) , potem jakiś słodki soczek! Południowe
słońce i wiosenny wiaterek jeszcze podbija ten nasz błogostan.
Pakujemy
się w samochód, zaciągam kilka solidnych łyków energetyka, tak
na złość, żeby żadna komórka w moim ciele nie miała cienia
wątpliwości, że czas na sen jest równie odległy jak pewna
absurdalnie zbudowana droga zwana zakopianką. Ruszamy, mijamy
dworzec, dojeżdżamy do ronda i lecimy, a raczej „toczymy się”
na Kraków, tam naprawdę nie ma gdzie się rozpędzić:)
Wytaczamy
się zza łuku, jedno spojrzenie i ja po prostu widzę że przegram!
Po prostu to wiem... dużo jeżdżę. Tuż za łukiem znajduje się
podporządkowana z lewej strony z której na zakopiankę gramoli się
bus, puszczony przez innego busa który w przypływie „dobrych
intencji” postanowił zatrzymać ruch w najgłupszym i najbardziej
niebezpiecznym z możliwych, miejscu. Przed busem kombi z oponami
dwukrotnie szerszymi dochamowuje się na żyletki z hamulcem w
podłodze. Trochę hamuję i jest mi bardzo smutno. Dwa koła na
mokrym, dwa na suchym nie dają żadnych szans a ja kopię po tym
hamulcu bez ABS i coraz wolnej, lecz wciąż zbyt szybko zbliżam się
do przeznaczenia którego nie mogę zmienić...
Nie
mogę? Oczywiście że mogę, ale nie chcę! Oczywiście że gdy
umieszczę pedał hamulca w podłodze raz a dobrze to prawdopodobnie
wyhamuję, ale istnieje też ryzyko, że postawię samochód bokiem a
kontrowanie na ruchliwej ulicy jest trochę „na dwa uda” albo się
uda albo... no właśnie! A ja mając dwójkę pasażerów niczego
nie pragnąłem tak bardzo jak bić przodem.
Biedny
samochodzik, pomyślałem wsłuchując się w odgłos pękającego
zderzaka i łamiącej się chłodnicy...
Historyjka
nr2
Mijają
dwa dni. W przypływie poczucia obowiązku postanowiłem udać się
na uczelnie celem dopełnienia w dziekanacie zbędnych formalności
(papierowe indeksy w XXI wieku, ok, aż dziwi mnie, że papierosów
kadra naukowa jakoś nie chce odpalać hubką i krzesiwem...).
Kolejka była krótka a sprawa po chwili załatwiona. Wracam
zadowolony, dochodzę do przejścia dla pieszych przy rondzie koło
dworca głównego. Staję przy przejściu, przede mną jakaś parka a
obok (bardzo miło z jej strony) zatrzymuje się granatowa zafira. Parka
rusza, ja troszkę zamyślony wchodzę na przejście ułamek sekundy
później i nagle znowu czuje ukłucie w sercu. Miałem ochotę
podbiec i pociągnąć ich, ale było za późno...
Nie
zatrzymali się w połowie przejścia, nie popatrzyli czy drugi pas też się zatrzyma, a pędzący 40 km/h blaszany rydwan
śmierci przemknął przez przejście dla pieszych 10
cm przed ich stopami... nie wiem co się z nimi dalej stało, ale
dalej mam przed oczami ich dwie blade twarze i samochód dohamowujący się gdzieś na środku ronda.
Historyjka
nr3
Za
każdym razem jak „wchodzę na internet” przeglądarka spamuje
mnie jakimiś „wydarzeniami”, które odruchowo zamykam aby
poświęcić zwój czas na ciekawsze zaganiania niż „nadmuchane na
zlecenie, polityczne sensacje” i tak samo miało być tym razem.
Niestety ten dzień przeglądarka zrobiła coś o co nigdy bym jej
nie posądzał. W całej swojej nieobliczalności wyświetliła na
ekranie laptopa przepiękny alpejski szczyt który ze skutecznością
Dodge'a Chargera przykuł moją uwagę, lecz niestety ta bańka
bardzo szybko prysła.
Katastrofa
samolotu w alpach, wrak zlokalizowany na wysokości 2000 m npm, 150
osób bez absolutnie żadnych szans przeżycia.
O
co tu chodzi? Przecież ciągle słyszę, że o góry są największym
złem i niebezpieczeństwem. Za każdym razem gdy w nie wychodzę
muszę się wszystkim z tego tłumaczyć a na sam widok co
ciekawszych zdjęć ludzie dostają gęsiej skórki. Tymczasem
blaszane monstrum nagle kasuje 150 istnień żyjących w
przeświadczeniu że korzystają ze statystycznie
najbezpieczniejszego środka lokomocji. Gzie w tym sens i logika?
A
co jeżeli nie ma żadnej? Może pani z kosą siedząca od zarania
dziejów na dwudziestoczterogodzinnym etacie atakuje zupełnie
losowo, czasem w górach, czasem na drodze a czasem podczas snu lub
przed telewizorem, w zależności od „widzi mi się”? A może
będąc w mieście, samochodzie, robiąc codzienne czynności śnimy
marzenia o nieśmiertelności, nieświadomi, że wszędzie, każdego
dnia pływamy w oceanie tysięcy poważnych ryzyk o których nie
zdajemy sobie sprawy?
A
dlaczego zadaję te pytania w tym miejscu? Bo podobno My jesteśmy
„świątynią ryzyka”!
Dla
adrenaliny, pobicia ego i ładnych widoczków pakujemy się w warunki
człowiekowi skrajnie nie sprzyjające i nie jeden raz walczymy o ten
powrót do "bezpiecznej zagrody" jak dzikie zwierze o swój byt.
A
tymczasem jest bardzo prawdopodobne, że żadna bezpieczna zagroda
nie istnieje, a jedno troszkę bardziej ryzykowne hobby, z
wyłączeniem rosyjskiej ruletki, czynione z odrobiną rozsądku
statystycznie nie ma większego wpływu na długość naszego
bytowania na tym dzikim padołku zwanym życiem.
#WojownicyKoscielca #ŚwiniacaSmakujeWeŚrode #PogodaWażnaSprawa #ZefirekNaRakoniu
Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:)
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca
Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:)
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz