piątek, 27 marca 2015

TRZEJ MUSZKIETEROWIE, CZYLI JAK STAĆ SIĘ TARCZĄ W KONKURSIE RZUTU CZEKANEM ! ! !



 




Część pierwsza: Sylwester dwóch języków!



Grudzień jest miesiącem świętego mikołaja, iglastych krzaków pełnych świateł, bombek i cukierków… to wtedy w radiu w kółko torturuje mnie Last Christmas a w karpie stłoczone w marketowych zbiornikach czekają aż pan z obsługi wystawi je na wagę a ja wkrótce po tym na kuchennym stole poczęstuję je tak szybką śmiercią jak tylko potrafię…



Dlaczego to się dzieje? Odpowiedź jest prosta choć może nie wydawać się oczywista. Jest to zwyczajna mieszanka kulturowych i religijnych obrzędów i oczywiście nie zamierzam się z nich przed nikim tłumaczyć. Jest w tym jednak jakiś element rutyny, który trochę wkurza!



Święta mijają, wujkowie ciotki i kuzynostwo miało okazję przypomnieć sobie jak wyglądam, spodnie robią się troszeczkę bardziej ciasnawe a w domu z choinki nie wiedzieć dlaczego zaczynają stopniowo znikać cukierki. Wtedy pojawiają się ONI!



Ci dwaj co to nie jednego hulakę przyprawić potrafią o trzydniową amnezję, są też urodzonymi przedsiębiorcami gdyż co roku zaczynają też globalną produkcję bezwzględnych „postanowień”. Mówię oczywiście o sylwestrze i nowym roku. Ale tym razem miało być inaczej!





Podjeżdżając na parking czułem się odrobinę nieswojo gdyż nie miałem pojęcia kto na mnie czeka. Co za paranoja, jakże ułańska fantazja i jak późna godzina… Co to ma być?

Kilka wymienionych wiadomości, kilka rozmów telefonicznych? Zaraz zaprkucję samochód pod hipermarketem i poznam dwójkę zupełnie obcych ludzi z którymi zdecydowałem się spędzić całą noc i następne dwa dni w skutym lodem tatrzańskim parku w którym już dawno skończyły się czasy wesołych spacerków!



„Czy to jest tylko sen szaleńca? To szaleńca sen….”





Jedziemy zakopianką, rozmawiamy i planujemy… Snujemy opowieści o podróżach, górach, wyprawach a w mojej głowie powoli zaczyna malować się obraz kogo wiozę w samochodzie.  Mięliśmy bardzo ambitne plany i tu biorę winę na siebie. Do tej pory sam nie wiem co mi do głowy strzeliło żeby nocą przedzierać się przez Świnice na Zawrat. Był wtedy drugi stopień zagrożenia lawinowego, i tak po prawdzie łamany na trzeci(ogłoszony zaraz po tym jak wróciliśmy do krk). Z ręką na sercu a nawet rakami na nogach, dziś stwierdzam, że głupsze było by tylko forsowanie lawiniastego Krzyżnego.



„Czy to jest tylko sen szaleńca? To szaleńca sen….”





Na szczęście gdy ambitne pomysły walczą ze zdrowymi rozsądkami w bitwie o bezpieczeństwo w górach… pojawia się trzeci bohater który nie bawi się w przepychanki na argumenty, tylko ni z tego ni z owego wskakuję Ci na plecy, oplata się wokół bioder oraz klatki piersiowej i ze stoickim spokojem daje Ci do zrozumienia, że też jest częścią wycieczki i będziesz go dźwigał przez całą drogę czy Ci się to podoba, czy nie!!!



Taka jest prawda, ciężar plecaków w drodze do kuźnic trochę ostudził nasz zapał i finalnie około godziny 21:30 zdecydowaliśmy pokierować nasze kolczaste stopy w kierunku hali gąsienicowej. Była to bardzo dobra decyzja, może nawet jedyna słuszna?



Było mgliście, dolina Jaworzynki tonęła w mroku a jedyne co nas ratowało to trzy czołówki niosące światło i odrobinę nadziei. Nie żebym chciał tutaj jakoś strasznie dramatyzować, nikt nie płakał a nawet nie ośmielił się narzekać, ale nocna włóczęga przez zimny ciemny i mglisty las za każdym razem wzbudza pewien stopień niepokoju. Szliśmy wolno, nie było potrzeby się nigdzie spieszyć bo nie wychodziliśmy o północy na żadną grań, żeby oglądać fajerwerki. Z resztą, co można zobaczyć z grani przy tym poziomie widoczności?



„Czy to jest tylko sen szaleńca? To szaleńca sen….”



Przełęcz między kopami to takie miejsce w którym zawsze bezpowrotnie kończy się pewien, zaryzykuję stwierdzenie - najważniejszy etap podróży popularnie nazywany rozgrzewką. Powiem szczerze, że troszkę zacząłem narzekać na tego wrednego gościa z tyłu! Cholera, czepił się tych pleców i robi się coraz cięższy, złośliwe bydlę… na szczęście wyczuł moją narastającą agresję i zgodził się chwilkę posiedzieć na skutej lodem ławeczce a ja mogłem w spokoju strzepać lód przymarznięty do bluzy i założyć jakąś dodatkową warstwę odzieży.



Na przełęczy stało się jasne, że udajemy się do Murowańca. Nie wiedziałem jeszcze co z tego wyjdzie, gdyż czasem miewam wątpliwości czy to „hotel”- dla troszkę bardziej ekscentrycznych i nie da się ukryć, bogatych turystów, jednak bardzo dokładnie planujących swoje życie po pół roku w przód… czy jeszcze „schronisko”! Wchodząc tam miałem bardzo mieszane uczucia, ponieważ wiedziałem że odbywa się tam impreza zamknięta i prawdopodobnie poza Yeti i przegłodzonym niedźwiedziem jesteśmy tam najmniej oczekiwanymi gośćmi!



„Czy to jest tylko sen szaleńca? To szaleńca sen….”





Wszedłem na pewniaka, impreza trwała rozhulana już na dobre. Sala była przystrojona a stoły uginały się od trunków i zakąsek. Tak, to był bal sylwestrowy! Na szczęście dostrzegłem kawałek wolnego stolika i po upewnieniu się czy na pewno jest wolny pokierowałem swoje kroki do pani z obsługi. 

Po pierwsze: Potwierdziła się stara jak świat zasada: „Kto pyta, nie błądzi!” 
Po drugie: Nie ważne jak świętą masz rację, ważne w jaki sposób kogoś uświadamiasz, że ją masz! I od razu mówię, że branie na litość nie zawszę się sprawdza.





Było jeszcze pół godziny do dwunastej czyli dokładnie tyle o ile nam chodziło. O północy schronisko opustoszało a rozochocony barwny tłumek ludzi przed budynkiem zaczął odliczać i  powoli rozbrajać systemy zabezpieczające charakterystyczne dla wybuchowych trunków.







Rok 2015 zaczął się częściowo po polsku i trochę po francusku!! Powietrze skrzyło się od zimnych ogni, alkohol wlewał się do wnętrza szczęśliwych imprezowiczów, z którymi przyszło nam zaczynać ten nowy rok(jedną malutką buteleczką szampana na trzy osoby :D ). Pamiętam nieskończoną ilość piosenek śpiewanych w dwóch językach naprzemiennie francuskim i polskim. Sylwester dwóch języków!! Ale nasza skromna buteleczka zdobiła się pusta a raki znowu przywiązały się do butów. Upierdliwy towarzysz jak zwykle, z zaskoczenia uczepił się pleców i nasza mała noworoczna karawana ruszyła w dalszą drogę.

#WojownicyKoscielca   #ŚwiniacaSmakujeWeŚrode  #PogodaWażnaSprawa #ZefirekNaRakoniu


Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:) 
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz