wtorek, 11 sierpnia 2015

Czasem NIE, oznacza "JESZCZE NIE"...:D



Jak to jest, że człowiek organizuje wyprawę, sprzęt, ubezpieczenia, budzi się o absurdalnej porze, rajduje przez Małopolskę jak szalony by o trzeciej w nocy zacząć podejście, a mimo wszystko szczyt jak był przeze mnie niezdobyty, tak pozostał?



To naprawdę wydaje się być prawie tak niedorzeczne jak zaciągnięcie kobiety do hotelowego łóżka i przekonywanie jej, że warto było by pójść spać i wstać wypoczętym. Dlaczego takie paranoje w ogóle mogą mieć miejsce? Ten szczyt był prawie tak niedostępny jak opłacona prostytutka, a jednak coś, tam na górze nam nie zagrało... zastanówmy się co.



Zacznijmy od sprzętu, był bardzo OK. Ciężkie górskie buty, goretexy, vibramy, czołówki, apteczki, spodnie przeciwdeszczowe w plecaku, bluzy, kurtki, wszystko co może się przydać aby spokojnie przetrwać 24h w warunkach letnich. To może zawiniła logistyka i brak snu poprzedniej nocy? Może pogoda? Pewnie jak to zwykle bywa wszystko po trochu, ale zacznijmy od początku.






Pewnej lipcowej nocy wraz z Towarzyszką której imienia nie wolno wypowiadać, a której nazwisko jest bardziej tajne niż zakazane księgi Watykanu, zameldowaliśmy się w smokowcu o 3:00. Tam okazało się że byliśmy od jakiegoś czasu śledzeni przez patrol policji, zainteresowanej moją trzeźwością i celem podróży. Gdy udało nam się przekonać funkcjonariuszy, że nie prowadzimy działaś zbrojnych ani wywiadowczych pozwolili nam rozpocząć podejście pod szczyt.

Pierwsza część drogi w blasku czołówek była najbardziej przyjemna ze względu na rześki poranny chłodek. Świt zastał nas na tarasie widokowym i tam też zrobiliśmy krótką przerwę.






Kolejna godzina skrobania się przez kosówkę w kierunku grani była już znacznie mniej przyjemna. W sumie darliśmy ostro do przodu celem wdrapania się na szczyt i zejścia z grani przed hipotetyczną burzą która mogła mieć miejsce koło południa. To też był jeden z błędów jak mniemam, bo po dwóch godzinach od porannej przerwy byliśmy już bardzo zmęczeni. Kolejna sprawa to szlak. Masyw Sławkowskiego to jedna wielka sterta losowo rozrzuconych kamieni. Od pewnego momentu szlak jest tam sekwencją namalowanych znaczków dość daleko od siebie. Nie zauważyłem większej różnicy w tym czy idziemy „szlakiem”, czy losowo wybranym innym wariantem. 




Komfort poruszania się jest po prostu tragiczny i choć droga nie jest jakaś strasznie długa, to pokonywanie jej jest kilkukrotnie bardziej męczące niż np. wyjście na rysy. W zasadzie odnoszę wrażenie, że w porównaniu do Sławka większość szlaków w Polsce jest gładka i przyjemna prawie jak podróż autostradą.

Szliśmy dalej, pokonując kolejne partie grani i mijając kolejne przed wierzchołki a z każdym kwadransem niebo pogrążało się w ciemnościach. Wiał wiatr, i coś tam rozwiewał, ale niestety jakoś nieskutecznie. Nad Łomnicą zapadła noc a nasz szczyt prawie ginął w granatowych odcieniach nieba. Strasznie nas to zdemotywowało, bo w zasadzie jest to najwyżej położona góra w okolicy, większość drogi jest wytyczona całkiem długą granią i w razie burzy trudno było by się stamtąd szybko i sprawnie ewakuować. Tak naprawdę ten czynnik chyba przeważył gdy godzinę od szczytu padła decyzja o odwrocie. 




Oczywiście brak snu poprzedniej nocy też nie pomagał, ale sądząc po tym jak sprawnie poszła droga na dół, byliśmy dalecy od totalnego wyrypania:) Inna sprawa, że w drodze powrotnej poruszaliśmy się jeszcze bardziej „na czuja” bo ilość oznaczeń szlaku spadła z „od czasu do czasu” na „kiedy już Ci się wydaje że nie jesteś na szlaku, mimo wszystko idziesz jeszcze 15 minut i dowiadujesz się że jednak na nim jesteś”. Tuż przed smokowcem złapał nas kilkuminutowy deszczyk, burzy na szczęście nie było. Trochę szkoda, że zawróciliśmy, ale z drugiej strony gdyby w drodze powrotnej dorwała nas burza z gromami rozbijającymi się o wszystkie okoliczne szczyty, napisałbym o tym jak dobrze, że nas tam nie było:)






Koniec końców mam jeszcze większe parcie na ten szczyt i jest to oczywiste, gdyż niczym kapryśnie dziewczę, udające niedostępną dwa razy odesłał mnie z kwitkiem, dokładając do już rozpalonego pieca z napisem Pożądanie. Lecz jak śpiewał poeta „Nic się nie kończy prostym Tak lub Nie i nie na darmo giną wojownicy”. Między mną a sławkowskim pionki pozostają w grze a wejście na szczyt będzie tym bardziej intensywnym przeżyciem im dłuższą drogę będę musiał pokonać w drodze na niego. W lekko perwersyjnym nastroju życzę wszystkim czerpania radości ze zdobywania wszystkiego co kapryśne i przyjemnego szczytowania!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz