Chrup! chrup!
Chrup! chrup!
W pierwszej godzinie nowego roku
często słyszymy chrupanie. Chipsy, paluszki, krakersy i wiele innych zakąsek
tak chętnie spożywanych do rozmaitych trunków, są nieodłącznym elementem
każdego balu sylwestrowego. Nasz bal również obfitował w chrupanie lecz było to
chrupanie nieco innej kategorii i było go dużo więcej.
Cała sala przystrojona była na
biało, stoły i krzesła zostały zastąpione przez żleby i granie. Było bardzo
ciemno, a My wsłuchując się w rytm chrupiącej pieśni zmrożonego śniegu, bez większych niespodzianek z wolna
dochodziliśmy do ogromnej wypłaszczonej kostki lodu zwanej „Czarny staw
gąsienicowy”.
Co teraz? Idziemy prosto, czy
naokoło? Czy ta bryła lodu okaże się ułatwieniem, czy przeszkodą? Kilka tygodni
wcześniej w komunikacie widniało ostrzeżenie, że pokrywa nie jest dostatecznie
gruba by po niej chodzić, a mimo to już wtedy widziałem zwartą grupę odważnych
bądź głupich turystów idących pewnym krokiem środkiem jeziora. Teraz po tych
kilku tygodniach mrozu byłem pewny, że tafla jest już całkiem dobrze zmrożona i
bardzo chciałem to wykorzystać.
Pojawia się też obawa o wątek
polityczny: skoro sprzedano już kolejkę na Kasprowy, i nie wywołało to nawet w
połowie tak dużego społecznego „tupnięcia nogą” jak przy protestach grup
zawodowych, teraz ktoś może pójść o krok dalej, np. prywatyzować drabinkę na
koziej przełęczy, wodę z morskiego oka a nawet z czarnego stawu.
Jednak moi kompani nie byli pozytywnie
nastawieni do gładkiego lodowego parkietu, więc poszliśmy na chrupiący spacer
naokoło wsłuchując się w rozwrzeszczanych ludzików biegających po jeziorze.
Właśnie tak było, i musiało być trochę mniej mglisto, gdyż widzieliśmy jak
biegali w kilku grupach z pochodniami o pierwszej w nocy po Czarnym stawie i
darli się w niebogłosy nawołując siebie nawzajem… chyba im również podobał się
nasz Tatrzański bal.
Chwilę później potkaliśmy jedną
grupę przy odbiciu na granat. Patrzyli się na nas a ich wzrok ponad wszelką
wątpliwość wyrażał „Gdzie wy do cholery idziecie??”. Tak naprawdę to wcale im
się nie dziwię, też chwilami zadawałem sobie to pytanie, a odpowiedź miejscowo
przyprawiała mnie o dreszcze.
Znowu widoczność spadła do
kilkunastu metrów a My szukaliśmy żlebu, długo nie mogliśmy go znaleźć. Cały
czas droga poprowadzona była szlakiem i cholernie mi się to nie zgadzało. Co
gorsze, śnieg też mi się nie podobał. Było go dość sporo i miał dwie twarde
chrupiące warstwy, jedną na wierzchu, drugą 30cm pod powierzchnią, więc za
każdym razem gdy wbijałem czekan towarzyszyły temu dwa chrupnięcia. Wtedy
człowiek zadaje sobie trudne pytania np: czy taka twarda chrupiąca warstwa 30cm pod powierzchnią pokrywy nie jest aby
idealną warstwą poślizgową?
Nie chcieliśmy tego sprawdzać na
sobie, więc zdecydowanie rozdzieliliśmy się i w trzydziestometrowych odstępach
pokierowaliśmy nasze kroki we właśnie odnaleziony i tak wyczekiwany żleb
prowadzący na przełęcz. Było ciemno, mglisto, stromo i zimno. Zmęczenie dawało mi
o sobie znać, plecak znowu zaczął bardziej ciążyć a podejście zaczynało się
coraz bardziej dłużyć. Zawsze w takich momentach wmawiam sobie, że przynajmniej
szybko nabieramy wysokości, lecz gdy wokół mgła i ciemność, trudno było
oszacować ile już przeszliśmy i ile jeszcze zostało.
Po jakimś czasie śnieg zrobił się
znacznie bardziej zmrożony, wyskrobałem się na jakiś uskok skalny i zobaczyłem
wyłaniającą się ścianę po lewej stronie co było jasnym sygnałem, że przełęcz
powinna być gdzieś w pobliżu. Wkrótce śnieg zmienił się w beton, a ja pragnąłem
już tylko być na górze(a dokładniej przełęczy) i zdjąć ten cholerny plecak.
Słupek kierujący na Świnicę, Murowaniec, D5SP oraz Kozią Przełęcz był jednym z
najbardziej radosnych widoków tej nocy!
Było w pół do czwartej, odłożyłem
plecak na przełęczy i wróciłem się w stronę żlebu by zobaczyć moich kompanów
wyłaniających się z mroku, ale nikt nie nadchodził. Widoczność wciąż była
marna, ale przez większość drogi ich widziałem, a pod koniec wychodząc na
ostatnie 100m byłem pewny, że cały czas ich słyszę. A może to było tylko
echo?-pomyślałem z przerażeniem.
Poczekałem pięć minut i gdy już
miałem się wracać w dół w kierunku uskoku, dostrzegłem jasną poświatę i
usłyszałem dźwięk czekana wbijającego się w zmrożony śnieg, to był drugi z
najbardziej radosnych widoków!
Na szczycie nie było możliwości na
dłuższy postój. Zbyt zimno, zbyt pizgająco i zbyt daleko do schroniska, żeby
się zatrzymywać na dłuższe posiedzenie. Po krótkim uzupełnieniu płynów i
kalorii ruszyliśmy w kierunku zdecydowanie mojego ulubionego schroniska w
tatrach.
Droga nie była przyjemna, śnieg po
południowej stronie od początku miał dwie chrupiące warstwy i nie wydawał się
być wzorem stabilności, szczególnie na trawersach nie było to zbyt wesołe.
Trzeba było się porządnie asekurować aby nie załapać się na pośpieszny w dół,
gdyż było stromawo i bardzo łatwo można było stracić równowagę gdy co jakiś
czas wydeptana utwardzona część ścieżki również pękała i noga nurkowała gdzieś
obok i to dość głęboko. Z wolna i znowu w dużych odstępach wytracaliśmy
wysokość spotykając kolejne rozejścia. Tam już są rejony wspinaczkowe, kursowe
i ludzie mają potrzebę chadzania w różne dziwne miejsca poza szlakami, a my
starając się kierować kierunkiem i bezpieczeństwem wybieraliśmy kolejne
warianty, licząc na to że w dalszym ciągu idziemy w dobrym kierunku.
Po jakimś czasie zaczęło robić się
widno, jakoś bardziej płasko a naszym oczom ukazał się znajomy daszek od
niedawna ponownie otwartego schroniska w dolinie Pięciu Stawów Polskich…
Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:)
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz