poniedziałek, 30 marca 2015

ZAWRAT CHRUPIE BARDZIEJ NIŻ KRAKERSY - TRZEJ MUSZKIETEROWIE II





Część pierwsza muszkieterów - tutaj 
Część druga: Zawrat chrupie bardziej niż krakersy!


Chrup! chrup!
Chrup! chrup!

W pierwszej godzinie nowego roku często słyszymy chrupanie. Chipsy, paluszki, krakersy i wiele innych zakąsek tak chętnie spożywanych do rozmaitych trunków, są nieodłącznym elementem każdego balu sylwestrowego. Nasz bal również obfitował w chrupanie lecz było to chrupanie nieco innej kategorii i było go dużo więcej.

Cała sala przystrojona była na biało, stoły i krzesła zostały zastąpione przez żleby i granie. Było bardzo ciemno, a My wsłuchując się w rytm chrupiącej pieśni zmrożonego śniegu,  bez większych niespodzianek z wolna dochodziliśmy do ogromnej wypłaszczonej kostki lodu zwanej „Czarny staw gąsienicowy”.

Co teraz? Idziemy prosto, czy naokoło? Czy ta bryła lodu okaże się ułatwieniem, czy przeszkodą? Kilka tygodni wcześniej w komunikacie widniało ostrzeżenie, że pokrywa nie jest dostatecznie gruba by po niej chodzić, a mimo to już wtedy widziałem zwartą grupę odważnych bądź głupich turystów idących pewnym krokiem środkiem jeziora. Teraz po tych kilku tygodniach mrozu byłem pewny, że tafla jest już całkiem dobrze zmrożona i bardzo chciałem to wykorzystać.

Pojawia się też obawa o wątek polityczny: skoro sprzedano już kolejkę na Kasprowy, i nie wywołało to nawet w połowie tak dużego społecznego „tupnięcia nogą” jak przy protestach grup zawodowych, teraz ktoś może pójść o krok dalej, np. prywatyzować drabinkę na koziej przełęczy, wodę z morskiego oka a nawet z czarnego stawu.

Jednak moi kompani nie byli pozytywnie nastawieni do gładkiego lodowego parkietu, więc poszliśmy na chrupiący spacer naokoło wsłuchując się w rozwrzeszczanych ludzików biegających po jeziorze. Właśnie tak było, i musiało być trochę mniej mglisto, gdyż widzieliśmy jak biegali w kilku grupach z pochodniami o pierwszej w nocy po Czarnym stawie i darli się w niebogłosy nawołując siebie nawzajem… chyba im również podobał się nasz Tatrzański bal.

Chwilę później potkaliśmy jedną grupę przy odbiciu na granat. Patrzyli się na nas a ich wzrok ponad wszelką wątpliwość wyrażał „Gdzie wy do cholery idziecie??”. Tak naprawdę to wcale im się nie dziwię, też chwilami zadawałem sobie to pytanie, a odpowiedź miejscowo przyprawiała mnie o dreszcze.

Znowu widoczność spadła do kilkunastu metrów a My szukaliśmy żlebu, długo nie mogliśmy go znaleźć. Cały czas droga poprowadzona była szlakiem i cholernie mi się to nie zgadzało. Co gorsze, śnieg też mi się nie podobał. Było go dość sporo i miał dwie twarde chrupiące warstwy, jedną na wierzchu, drugą 30cm pod powierzchnią, więc za każdym razem gdy wbijałem czekan towarzyszyły temu dwa chrupnięcia. Wtedy człowiek zadaje sobie trudne pytania np: czy taka twarda chrupiąca warstwa  30cm pod powierzchnią pokrywy nie jest aby idealną warstwą poślizgową?

Nie chcieliśmy tego sprawdzać na sobie, więc zdecydowanie rozdzieliliśmy się i w trzydziestometrowych odstępach pokierowaliśmy nasze kroki we właśnie odnaleziony i tak wyczekiwany żleb prowadzący na przełęcz. Było ciemno, mglisto, stromo i zimno. Zmęczenie dawało mi o sobie znać, plecak znowu zaczął bardziej ciążyć a podejście zaczynało się coraz bardziej dłużyć. Zawsze w takich momentach wmawiam sobie, że przynajmniej szybko nabieramy wysokości, lecz gdy wokół mgła i ciemność, trudno było oszacować ile już przeszliśmy i ile jeszcze zostało.

Po jakimś czasie śnieg zrobił się znacznie bardziej zmrożony, wyskrobałem się na jakiś uskok skalny i zobaczyłem wyłaniającą się ścianę po lewej stronie co było jasnym sygnałem, że przełęcz powinna być gdzieś w pobliżu. Wkrótce śnieg zmienił się w beton, a ja pragnąłem już tylko być na górze(a dokładniej przełęczy) i zdjąć ten cholerny plecak. Słupek kierujący na Świnicę, Murowaniec, D5SP oraz Kozią Przełęcz był jednym z najbardziej radosnych widoków tej nocy!

Było w pół do czwartej, odłożyłem plecak na przełęczy i wróciłem się w stronę żlebu by zobaczyć moich kompanów wyłaniających się z mroku, ale nikt nie nadchodził. Widoczność wciąż była marna, ale przez większość drogi ich widziałem, a pod koniec wychodząc na ostatnie 100m byłem pewny, że cały czas ich słyszę. A może to było tylko echo?-pomyślałem z przerażeniem.

Poczekałem pięć minut i gdy już miałem się wracać w dół w kierunku uskoku, dostrzegłem jasną poświatę i usłyszałem dźwięk czekana wbijającego się w zmrożony śnieg, to był drugi z najbardziej radosnych widoków!

Na szczycie nie było możliwości na dłuższy postój. Zbyt zimno, zbyt pizgająco i zbyt daleko do schroniska, żeby się zatrzymywać na dłuższe posiedzenie. Po krótkim uzupełnieniu płynów i kalorii ruszyliśmy w kierunku zdecydowanie mojego ulubionego schroniska w tatrach.

Droga nie była przyjemna, śnieg po południowej stronie od początku miał dwie chrupiące warstwy i nie wydawał się być wzorem stabilności, szczególnie na trawersach nie było to zbyt wesołe. Trzeba było się porządnie asekurować aby nie załapać się na pośpieszny w dół, gdyż było stromawo i bardzo łatwo można było stracić równowagę gdy co jakiś czas wydeptana utwardzona część ścieżki również pękała i noga nurkowała gdzieś obok i to dość głęboko. Z wolna i znowu w dużych odstępach wytracaliśmy wysokość spotykając kolejne rozejścia. Tam już są rejony wspinaczkowe, kursowe i ludzie mają potrzebę chadzania w różne dziwne miejsca poza szlakami, a my starając się kierować kierunkiem i bezpieczeństwem wybieraliśmy kolejne warianty, licząc na to że w dalszym ciągu idziemy w dobrym kierunku.

Po jakimś czasie zaczęło robić się widno, jakoś bardziej płasko a naszym oczom ukazał się znajomy daszek od niedawna ponownie otwartego schroniska w dolinie Pięciu Stawów Polskich… 




Część pierwsza muszkieterów - tutaj 

Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:) 
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz