#WojownicyKoscielca #ŚwiniacaSmakujeWeŚrode #PogodaWażnaSprawa #ZefirekNaRakoniu
Drogi czytelniku, turysto, taterniku, alpinisto, himalaisto
a zwłaszcza blondynko z klapkami na giewoncie. Chcę abyś wiedział, że wszystko
cokolwiek napiszę poniżej jest napisane śmiertelnie poważnie! Tak, celowo
użyłem sformułowania śmiertelnie, gdyż takie mogą okazać się konsekwencje gdy
ktoś nie potraktuje tego co piszę na serio. Bardzo zależy mi na wzajemnym
zrozumieniu, więc biorąc pod uwagę, że zaczynają się święta a jest to okres w
którym w domach królują różne polskie tradycje, zacznę wgryzać się w temat
nieco od kuchni przywołując popularną potrawę zwaną rosół.
Nie jest moim celem obrażanie niczyich zdolności kulinarnych,
lecz niestety z przykrością lecz stanowczo stawiam Cię właśnie przed faktem, że
z mojej perspektywy jest to tylko tłusta woda. Bez względu na to jakie i ile
gatunków mięsa umieścisz w garnku, oraz jakie warzywa się w nim znajdą, uważam
że ten twór nie jest nawet potrawą, lecz mniej lub bardziej udanym
półproduktem. Podam przykład: Jeżeli w swojej fantazji kulinarnej posuniesz się
o krok dalej i dorzucisz do rosołu cztery puszki pomidorów, a nawet trochę
bazylii, podbijesz kulinarnie moje kubki smakowe, kto wie, może stanę się twoim
niewolnikiem. Możesz też dodać do niej startych ogórków kiszonych, śmietany i
również wyjdzie z tego potrawa która szybko znika z talerza a ja wykazuję przy niej pewne
słabości. I teraz: możesz mnie zrozumieć, znienawidzić, albo uznać „challenge
accepted” i zaprosić na obiad.
Podsumowując wątek kulinarny: dla mnie rosół nie jest
jadalny! Napisałem to jako człowiek oraz jako blogger, napisałem to
SUBIEKTYWNIE i tak należy do tego podchodzić. A teraz przejdę na tematy
GÓRSKIE, i nie będzie to opowieść o piciu zupy pomidorowej na rysach.
Blogger to taka osoba która idzie przez życie i opisuje je
tak jak je widzi dodając to tego pewne przemyślenia. I tak: jedni piszą o
górach, drudzy o sukienkach a trzeci o zapiekanych brukselkach z
beszamelem(przepraszam, musiałem). Jeszcze raz podkreślę, że słowem klucz
określającym każdego bloggera jest SUBIEKTYWNOŚĆ, i tak też należy traktować
każdy wpis na blogu bez względu na poruszaną w nim tematykę.
Wgryzę się w temat jeszcze głębiej. Nazywam się Marcin
Mucha, często chodzę po górach, uwielbiam to robić! Od jakiegoś czasu spisuję
swoje wyprawy aby kiedyś mieć możliwość wrócić do nich i pobudzić nie zawsze
doskonałą pamięć aby postawiła mi każdą jedną spisaną przygodę jeszcze raz
przed oczami z detalami, strachem i wątpliwościami włącznie! Publikując to
dzielę się tym z Tobą i jeżeli to lubisz, to fajnie, ale jeżeli to nienawidzisz,
to też fajnie, bo przecież wielkość człowieka mierzy się ilością i siłą
jego wrogów. Natomiast jedno chcę powiedzieć jasno, prosto i wyraźnie,
specjalnie dla Ciebie i zrozum to bo to może uratować Ci życie.
Jesteś w stu procentach odpowiedzialny za swoje życie!
Choćbyś przeczytał na moim blogu, lub na jakimkolwiek innym,
że wyszedłem na Giewont w japonkach, na Rysy zimą w stroju kąpielowym, a nawet na Nanga Parbat bez tlenu, nic nie zwalnia cię z obowiązku brania
odpowiedzialności za własne decyzje! KROPKA
Jeżeli zapragniesz wyjść w góry, o tym czy uda Ci się wrócić
z nich żywym decydują takie czynniki jak: warunki pogodowe jakie Ty w danym
dniu zastaniesz, Twoja kondycja fizyczna, Twoja odporność psychiczna, Twoje
doświadczenie, wiedza jaką Ty nabyłeś, sprzęt którym się posługujesz oraz twoja
poziom preferencji ryzyka. Jeżeli napisałbym, że coś jest łatwe, to znaczy ni mniej ni więcej tylko tyle, że biorąc pod uwagę wszystkie wymienione czynniki
odnoszące się danego dnia do mojej osoby, nie sprawiało mi to problemu.
Natomiast Ty idąc czy będąc w górach, bez względu co i gdzie przeczytałeś, masz
OBOWIĄZEK samodzielnie analizować wszystkie czynniki ryzyka w danej sytuacji
pod kątem TWOICH możliwości i podejmować samodzielne decyzje. Jeżeli się do
tego nie poczuwasz, przepraszam, że to napiszę, mój blog nie jest dla Ciebie.
Przykład: Każdy ma jakieś marzenia, nawet bloger-zabijaka,
jedne są prostsze do realizacji, inne wymagają większych nakładów. Jednym z
moich marzeń jest postawić dwie kolczaste stopy oraz czekan na szczycie pewnej
popularnej strzelistej skałki w rejonie morskiego oka. Mam dwa problemy: po
pierwsze nie posiadam liny, po drugie od kilku lat nie założyłem żadnego
stanowiska. Jak że diabelski błysk w moim oku mogły ujrzeć osoby, które
twierdziły, że da się na niego wejść bez absolutnie żadnej asekuracji. Jedna
nawet zgodziła się towarzyszyć mi w takiej wyprawie! No i co? Przemyślałem i
nie poszedłem! I nie dlatego że bym nie wyszedł… tylko nie do końca jestem pewien czy
bym zszedł! A nie wyobrażam sobie większego upokorzenia niż tłumaczenie
dyżurnemu ratownikowi, że stoję właśnie na szczycie mnicha, nie mając nawet
uprzęży i miło by było gdyby ktoś przyniósł mi z dołu uprząż i linę do zjazdu.
Bezapelacyjnie zostałbym wtedy najsławniejszym blogerem w tym kraju i byłbym
przywoływany częściej niż pan „rysujący” zimą w dresiku. Więc zmierzyłem siły
na zamiary, zrezygnowałem z czegoś na czym mi zależało i tego samego wymagam od
Ciebie!
Drugi przykład: Weźmy pod uwagę pierwszy lepszy tekst z relacją z
wyprawy, np. Świnica, wierzchołek taternicki. Znam osobiście osoby, które
czytając to odniosły wrażenie że jest to opowieść której przebieg w świecie
Tolkiena mógłby wyglądać mniej więcej tak: Tydzień przed ostateczną bitwą o
śródziemie, pewien szukający adrenaliny mieszkaniec osady zwanej Gondor, w
przypływie ułańskiej fantazji wszedł do Mordoru otwierając „z buta” czarną
bramę. Nie zważając na napotkane kohorty orków, z rękami w kieszeniach człowieczek
przeszedł niezauważony przez najeżoną niebezpieczeństwami strefę śmierci, po
czym wspiął się na szczyt twierdzy, pokazał panu ciemności środkowy palec,
machając do niego drugą ręką, żeby na pewno zauważył!
Naprawdę tak niektórzy to odbierają i ja się tym osobom nie
dziwię, ale jest jeszcze druga, taka tyci-tyci malutka grupeczka czytelników, która
jasno i wyraźnie dała mi do zrozumienia, że ja się podniecam, a po pagórkach chodzę, bo góry
zaczynają się od 4k mnpm, a najlepiej żeby miały ponad 6!
Oczywiście tej grupie czytelników się nie dziwię jeszcze
bardziej, dla nich taki tekst to musi mieć wartość komiczno-rozrywkową. To trochę tak
jakbyście zrobili zimą Wielką Koronę Tatr i przeczytali jak gość rozpisuje się
na blogu o nieprawdopodobnej walce człowieka z żywiołem przy pokonywaniu w
lecie masywu Gubałówki! I dokładnie tak należy rozumieć znaczenie słowa
SUBIEKTYWNOŚĆ czytelnika, jest ich wielu, każdy odbierze inaczej każdy jeden
mój tekst.
Teraz napiszę jakie mam oczekiwania w stosunku do CIEBIE, bo
je mam. Ja oraz każdy inny bloger którego czytasz, nie znam Cię, nie wiem jakim
sprzętem dysponujesz, w jakiej jesteś kondycji, jakie zło wytrzyma twoja
psychika, nie wiem po prostu nic! Więc odpowiedzialność za wszystkie Twoje
decyzje bez względu na to co przeczytasz na blogu spadnie na Ciebie i masz ją
PRZYJĄĆ DO WIADOMOŚCI BEZWARUNKOWO! Ja jako bloger, życzę Ci czytelniku
wszystkiego najlepszego, nawet zdobycia korony Himalajów, ale to Ty masz
obowiązek myśleć i decydować czy i kiedy będziesz na to gotowy!
Dobra, to przyszła pora żebym jeszcze siebie w tym wszystkim
jeszcze solidnie wytłumaczył.
Dlaczego tak uparcie rozpisuję się o rzeczach tak
absurdalnie oczywistych?
Bo nie tak dawno dowiedziałem się, że są na tym świecie
osoby, które żyją złudzeniem, że blogger ma być jak porządna Mamusia i świecić
przykładem. Zły bloger który pokazuje brzydkie rzeczy, a jeszcze gorszy ten
który robi rzeczy ryzykowne i niebezpieczne! Najgorsi blogerzy to tacy którzy
nie dość że to robią, to jeszcze ciekawie o tym piszą, a przecież jest jasne,
że powinni o tym milczeć i się tego wstydzić, prawda? A jak już są na tyle
bezczelni że chodzą po tych niebezpiecznych górach podejmując ryzyko na ich
akceptowalnym poziomie i cholera uda im się przeżyć i o tym napisać coś
ciekawego to niech będą świadomi, że jak ktoś się zainspiruje pojedzie w góry i
zabije to bloger będzie się smażyć za to całą wieczność w kotłach belzebuba… Więc
pragnąc być fair w stosunku do Ciebie drogi czytelniku postanowiłem rozwiać
jakiekolwiek wątpliwości „na wszelki wypadek”, i dla twojego dobra:)
A jeśli mi nie wierzysz, że takie rzeczy się dzieją polecam przykład
książkowy, historia miażdży jajka na wielkanocne do postaci omleta a komentarze
jeszcze bardziej :
Mniej książkowego nie podam, ale jak by nie istniały i nie
wykopywały starych wątków, na pewno nie dowiedziałbym się o tej historii z
Kazbekiem.
Mam nadzieję że nikogo nie uraziłem, życzę wszystkim
czytelnikom Wesołych Świąt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz