sobota, 21 lutego 2015

Wojownicy Kościelca - zabijaka z wyboru?

#WojownicyKoscielca   #ŚwiniacaSmakujeWeŚrode  #PogodaWażnaSprawa #ZefirekNaRakoniu


Każda historia ma swój początek, a przynajmniej powinna mieć. Zdarza się, że jest to poranna kawa(niebezpieczna z niej bestia!) przy której wpadają do głowy głupie pomysły, czasami moment pakowania plecaka, czasami wejście na szlak. Historia wojowników Kościelca rozpoczęła się wiele lat temu i na pewno w jednym z zakopiańskich busów! Można też z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć że była to wiosna, a nawet wiosenny poranek! Byłem tam w celach turystycznych,  i mówimy tu o bardzo dziecięcej turystyce. Nie mniej jednak wydarzyło się wtedy coś niesamowitego. Do busa wsiadł długowłosy facet ubrany w jaskrawą odzież z przytroczoną do plecaka bronią niespotykaną nigdy w Krakowie… Ten widok był dla dziecięcej wyobraźni nie do zignorowania. To musiał być jakiś nieznany gatunek wojownika, a broń jaką dysponował wyglądała co najmniej imponująco. Oczywiście musiałem zapytać się dokąd się wybiera i wtedy po raz pierwszy w moim życiu usłyszałem słowo Kościelec. Oczywiście masa pytań pozostała dalej bez odpowiedzi. Z czym walczy plemię wojowników Kościelca? Gdzie jest ten cały Kościelec? Gdzie wykuwają swoją nietypową broń? Czy kiedykolwiek będę mógł zostać Wojownikiem Kościelca?






Dolina Jaworzynki






 Na szlak wyszliśmy rano, i kilkanaście lat później. Drogę do murowańca przeszliśmy wybierając dolinę Jaworzynki bez żadnych przygód, bez emocji, i bez możliwości oszacowania który raz w tym roku tędy idziemy, tyle tego było. To jest to uczucie niepokoju kiedy tak bardzo znasz drogę, że wiesz gdzie jesteś po kształcie czy kolorze kamienia pod butem. Schodząc na halę Gąsienicową, zdecydowaliśmy zatrzymać się w schronisku i trochę się rozgrzać.








W drodze do murowańca.


Temperatura odczuwalna była gdzieś pomiędzy dziesięć a piętnaście stopni mrozu. Michał wszedł do środka, z kolei ja nie byłbym sobą gdybym przed murowańcem nie zapalił papierosa. Ciepło dla organizmu jest bardzo ważne, ale głód nikotynowy to upiór który potrafi walczyć o swoje i dokonuje dekompozycji hierarchii potrzeb. Poza tym papieros pełni też funkcję zwiadowczą, jeżeli się go zapali w dobrym miejscu. Wejście do schroniska zawsze wygląda niepozornie, ktoś pije kawę, inny zakłada raki, ogólnie z pozoru nic się nie dzieje, ale to tylko pozory…o oto dlaczego.





Tym razem paląc papierosa moją uwagę skupiła grupa młodych ludzi, było w nich coś pociągającego, kuszącego i jednocześnie wyostrzającego zmysł smaku i zapachu, mięli przy sobie flaszkę orzecha laskowego. Poczułem nawet wyrzuty sumienia, że pomimo wszelkich starań przygotowawczych poczułem że mój plecak jest troszkę niedopakowany, nie mniej jednak po krótkiej rozmowie i łyku Soplicy to uczucie minęło. Towarzystwo obrało za swój cel Świnicę, a dzień wcześniej byli na Kościelcu. Ogólnie określili warunki jako bardzo trudne z powodu małej ilości śniegu, ale nie brzmiało to na tyle groźnie czy przekonująco aby zmieniać nasze palny na dalszą część dnia, co więcej, po raz kolejny udowodniło, że papieros przed schroniskiem pełni przede wszystkim funkcje zwiadowczą. Pożegnaliśmy lepiej spakowanych wojowników Kościelca i ruszyliśmy z Michałem w stronę czarnego stawu. 


            Cholera czegoś mi tu brakuje – pomyślałem







Czarny staw gąsienicowy



Kościelec-droga przez jezioro i żleb.







Hmm, oczywiście stawu, wszystko przykrył śnieg, ale czegoś jeszcze… bezpiecznego podejścia pod żleb! No to klops, co robić? Jeszcze wczoraj czytałem w komunikacie turystycznym o zakazie wchodzenia na tafle jezior w tatrach ze względu na zbyt cienką warstwę lodu… A dziś co? Warstwa jaka jest taka jest, nie wiele grubsza niż wczoraj, ślady biegną w stronę karbu po jeziorze a innej drogi nie ma.




Szliśmy tym jeziorem, a ono do nas mówiło… strzelało pod nogami, a ja strzelałem coraz to nowymi i bardziej soczystymi przekleństwami w Michała aby z łaski swojej nie zbliżał się do mnie, bo nadwyręża już strzelającą pod nogami taflę cienkiego lodu. Trauma była potworna, ryzyko hipotermii przy ewentualnej kąpieli z każdym krokiem rysowało się coraz wyraźniej w mojej wyobraźni… o ile w ogóle nasz zimowy ekwipunek nie zakotwiczyłby nas na dnie stawu. Stając na drugim brzegu poczułem ten rodzaj ulgi która uwalnia endorfiny, próba odwagi zaliczona. Teraz staliśmy u stup dość wysokiego i stromego żlebu o którym mogę napisać jedno: tan żleb dwie rzeczy ma opanowane do perfekcji absolutnej: robienie wrażenia i testowanie kondycji!






Nie kończące się żleby



Szliśmy wolno, śnieg był miękki, zapadał się. Co jakiś czas spoglądałem w górę z nadzieją, że uda mi się dostrzec że jesteśmy choć trochę bliżej, ale nic z tego! Wrażenie było jak byśmy stali w miejscu, ale to też nie pasowało, bo jak stanie może być aż tak męczące? Dopiero spojrzenie w dół rozwiewało wątpliwości i dawało motywację do dalszej wędrówki. W końcu udało się, stanęliśmy na przełęczy na której przywitał nas lodowaty wiatr obniżający temperaturę odczuwalną do jakichś -20 i usiłujący wyprosić z grani wszystko co jest na niej w charakterze gościa i to ze skutkiem natychmiastowym.






Ostatnie ostrzeżenie.




Ale żeby niespodziewanek nie było zbyt mało spotkaliśmy tam Wojownika Kościelca-Championa, a to są już naprawdę twarde bestie, potrafią wyjść na szczyt, wytaszczyć plecak sprzętu, i wciągnąć za sobą na linie kilka osób nieznanego pochodzenia potykające się w rakach o własne nogi, posługujące się językiem angielskim którym trzeba co kilkanaście metrów sygnalizować „ice axe to the right/left hand” bo nie wiedzą która strona jest dostokowa a która odstokowa… Na dodatek Champion Wojownik była bardzo miłą i pogodną Panią przewodnik, zamieniliśmy z nią kilka słów i postanowiliśmy puścić całą grupę przodem jak taka wycieczka z przewodnikiem wygląda co nie ukrywam wzbudzało naszą niepohamowaną ciekawość. Postanowiłem obejrzeć się jeszcze raz w dół i to co zobaczyłam odebrało mi mowę, po tej cholernej tafli gadającego jeziora szła sobie trójka ludzi, gęsiego, jeden za drugim na odległość wyciągniętej reki, samym środkiem, na oko w kierunku Zawratu. Jak widać jeziora też miewają próby, tolerancji na ludzką głupotę. 





Droga na szczyt szła nam bardzo powoli, i mało komfortowo. Warunki były naprawdę wredne ponieważ śniegu prawie nie było, jak był to nie trzymał ani karów ani czekana, trzymał jedynie w napięciu…były też skały ale oblodzone. W rakach źle, bez raków jeszcze gorzejJ Ale żeby tego było mało, cały czas mięliśmy przed sobą dramatycznie walczących o zdobycie szczytu turystów, którym lina co chwile ratowała życie. Więc patrzenie na ich poczynania ze świadomością że zaraz czeka nas to samo tylko na żywca, utrzymywało w nas uczucie dyskomfortu. Poza tym nie ulega wątpliwości, że temperatura zaczęła spadać co dodatkowo demotywowało wszystkich walczących o szczyt góry Wojowników. W sumie przez całą drogę spotkaliśmy jakieś trzy osoby poza nami i dwie grupy zorganizowane. Nagle poczuliśmy ten rodzaj zimna który zamraża śluzy w nosie, ten rodzaj wiatru który z górskiego na nasze znaczy „wyp*********” i usłyszeliśmy „Wellcome to summit!”. To był ten moment kluczowy dla nas górskich zabijaków, w którym Wojownicy Kościelca się nie rodzą, a stają Wojownikami Kościelca z wyboru pokonując próby Odwagi, kondycji, techniki i wytrzymałości.







Ja na szczycie-łapię stopa.



Michał - usiłuje nie zamarznąć.






Ale radość z triumfu pomimo całego splendoru nie trwała zbyt długo, bo nasz Kościelec bardzo brutalnie zaczął weryfikować naszą wytrzymałość na zimno w stanie spoczynku więc gdy znowu przypomnieliśmy sobie znaczenie słowa hipotermia zaczęliśmy naszą wędrówkę w dół z „góry strachu”. A skąd kolejny przydomek? Bo ja się jej boję, po prostu. Ta góra jest niesamowicie zdradziecka, ma kilka miejsc naprawdę bardzo wrednych, a najwredniejszy jest ten uskok zaraz nad przełęczą. Zawsze mam tam problem i zabrzmi to jak sen szaleńca, ale latem na rysy wychodzę nie dotykając łańcucha i bezpieczniej czuję się na orlej perci niż na Kościelcu. Z drugiej strony rzecz ujmując, gdyby góra wojowników była okuta łańcuchem, nie była by górą wojowników!


No i była walka, ze wszystkimi elementami, zsuwaniem się i hamowaniem włącznie, z gadaniem do samego siebie, wykrzesywaniem resztek sił, odwagi i motywacji… Pamiętam tylko jedno gorsze zejście w Tatrach i był to październik, a my bez sprzętu ewakuowaliśmy swoje dupska z OP zalodzonym jak diabli żlebem Kulczyńskiego. Ale koniec końców zarówno wtedy jak i teraz wszystko przebiegło bez uszczerbków na zdrowiu fizycznym. Po zejściu na przełęcz z wolna, bez emocji, bez pośpiechu i bez siły na cokolwiek innego zaczęliśmy schodzić w stronę Kasprowego i dalej w dół do schroniska murowaniec gdzie spełnić się mogły marzenia: tak cholernie potrzebna pokojowa temperatura i ciepłe jedzenie. Czy można chcieć od życia czegoś jeszcze prostszego?

#WojownicyKoscielca   #ŚwiniacaSmakujeWeŚrode  #PogodaWażnaSprawa #ZefirekNaRakoniu


Podobał się artykuł? Zapraszamy na Funpage:) 
https://www.facebook.com/wojownicykoscielca





Grań Kościelca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz